Z Dorotą Wenus poznaliśmy się w przestrzeni wirtualnej, czyli na fb, kilka lat temu… I…nie miałem ochoty utrzymywać kontaktów z tą postrzeloną, nieumiejącą zagrzać miejsca, trudną do uchwycenia „kometą”. Jakaś taka nawiedzona i nie do końca w moim typie… Nie, dziękuję, odpuszczam sobie takie znajomości, pomyślałem i tak też zrobiłem.
Kilkanaście miesięcy miałem spokój. Ufff… W międzyczasie doszedłem do wniosku, że dojrzałem do prawdziwej partnerskiej relacji. Wysłałem kilkakrotnie w Uniwersum komunikat, że chcę spotkać kobietę, o której bez wątpienia będę wiedział, że to TA !! Nie chodziło mi o tzw. zakochanie, ale o głęboką wewnętrzną świadomość, że wiem NA PEWNO ! Zażyczyłem sobie, żeby ona też to tak odczuwała. I czekałem, tym razem z ufnością, wręcz pewnością, że coś się zdarzy. Po kilku miesiącach zacząłem mieć „loty”, nagle otworzyło mi się Serce. Tak gdzieś w połowie stycznia. Chodziłem po ulicach Dublina i łzy płynęły mi z poczucia szczęścia, miłości do ludzi i świadomości, że WSZYSTKO JEST OK !
Po kilku dniach tego stanu na „fejsie” odezwała się do mnie kto…? Właśnie ta wariatka – Wenus. Na początku miałem zamiar znów szybko zakończyć jakikolwiek kontakt, ale…
Ten stan, który odczuwałem, wymógł na mnie poniekąd wewnętrzną zgodę na rozmowę. (Tak byłem pozytywnie nastawiony do ludzi… ). Po pierwszej, dość konwencjonalnej konwersacji, następnego dnia znów zaczęliśmy rozmawiać i…było „po ptokach”. Dorota spytała mnie, co się ze mną dzieje ( a nic jej nie wspominałem o swoim stanie), bo ona czuje, że przeżywa to samo ! SKĄD ONA DO CHOLERY WIEDZIAŁA…? A to był dopiero początek…. Zaczęliśmy rozmawiać, ale już bez konwencji i zaczęło się… Kontaktowaliśmy się już po kilka razy dziennie i wiedziałem, że zaczyna się trzęsienie mojej ziemi.
Dzwoni ktoś np. na skypa (bez kamerki jeszcze)…Stałem przy oknie, patrzyłem na ulicę i myślałem… Nawet nie chciało mi się w tym momencie odbierać, tak byłem zamyślony…Ale odebrałem… A tu ona…
I pyta : „A co Ty tak stoisz przy tym oknie i myślisz o jakichś bzdurach? Pogadajmy lepiej.” Wiedźma jedna… Nogi się lekko pode mną ugięły, ale nie ze strachu, tylko ze świadomości, że…. wpadłem ! Myślałem właśnie o tym…kiedy w końcu zadzwoni. To co było potem, to totalne tsunami… Czas przestał istnieć albo zlewał się i plątał, płynął szybko, jednocześnie dłużąc się. Skończyły się tajemnice, wstydy, skrępowania i niedopowiedzenia. Spotkaliśmy się kilkakrotnie energetycznie w przestrzeniach, nie dla wszystkich widocznych tzw. gołym okiem. Były to bardzo realne, a jednocześnie zdecydowanie pozamaterialne spotkania. Jeszcze się nie zdążyliśmy zobaczyć nawet wizualnie na skypie, a już wiedzieliśmy, byliśmy absolutnie pewni, że chcemy być razem i nie ma żadnej innej opcji.
W marcu byłem już w Polsce i zetknięcie w tzw. realu uświadomiło nam, że znamy się od tysięcy lat, szukaliśmy się długo i wreszcie znaleźli. To nie było „zakochanie, to była od razu głęboka, świadoma Miłość. Natychmiast zacząłem zamykać swoje sprawy zagranicą. W czerwcu wróciłem na stałe do Polski i od razu zamieszkaliśmy razem. To trwa już kilka lat, a my odkrywamy się bardziej i bardziej.