Pewnego dnia (a właściwie nocy) pojawiłem się na tej planecie. Po raz kolejny zresztą. To już po raz… A właściwie to nie takie ważne. 🙂 A więc pojawiłem się we w miarę zwykłej, tzw. normalnej rodzinie. Dzieciństwo miałem przeraźliwie przeciętne, może z wyjątkiem tego, że praktycznie byłem półsierotą, bo mój ojciec pływał po morzach i oceanach i miesiącami nie było go w domu.
Byłem dzieckiem dobrze wytresowanym, uczyłem się dobrze i nie sprawiałem żadnych kłopotów ( do czasu oczywiście), oprócz ponadprzeciętnej chorowitości. Choroby zresztą lubiłem pasjami, bo przez pierwsze dni ich trwania matka nie goniła mnie do odrabiania lekcji, więc obstawiałem się sztaplami książek i czytałem… czytałem… czytałem…
I z tego czytania zaczęła przebijać się do mnie dojmująca Tęsknota. Nie wiedziałem za czym tęsknię…Za Indianami, prerią, przygodami, życiem innym niż to, które tresowało mnie w myśl zasad, że „Pokorne cielę dwie matki ssie” i „Nie wychylaj się! Nie warto…”?
Na początku pewnie tak, ale nie tylko. Tęskniłem za Czymś. Za czymś, czego nie potrafiłem nazwać, sprecyzować… Religia katolicka, w której mnie wychowywano (bez przesadnych nacisków zresztą), była pusta jak wydmuszka i dawała równie puste slogany, czyli żadnych odpowiedzi.
A Tęsknota narastała…
Zaczęło mi to doskwierać, boleć… Banały przeciętniactwa nasilały tylko frustracje. Zacząłem się buntować i szukać lekarstwa na ten dojmujący ból. I znalazłem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zacząłem pić. Pomagało na chwilę, a potem, jak to zawsze bywa, było jeszcze gorzej. Tak przez lata… Cierpienie stawało się nie do zniesienia…
I gdzieś w wieku „ponadmłodzieżowym” trafiłem „ przypadkiem ” na trening do Laboratorium Psychoedukacji, które rozpoczynało swoją działalność. Eichelberger, Santorski, Ostaszewski (ten ostatni, raz tylko, ale za to dla mnie przełomowo…), a z nimi psychoterapia humanistyczna i… buddyzm. Same odkrycia!
Nareszcie zacząłem oddychać, Tak wstąpiłem na swoją Drogę. Uczestniczyłem w wielu ich treningach, zacząłem zgłębiać buddyzm zen i medytować w sanghach. Później pojawił się Ole Nydahl i buddyzm tybetański – Wadżrajana. A potem już poszło….. Pierwsza wyprawa do Indii, Kaszmiru, Ladakhu… Powrócili Indianie, ale nie ci z książek Karola Maya, ale autentyczni, przywożący do Polski swoje nauki i szamańskie zwyczaje, które pod ich kierunkiem pewne grupy w naszym kraju zaczęły zgłębiać i praktykować. W międzyczasie opanowało mnie też szaleństwo kursów i warsztatów z tzw. rozwoju osobistego. Kończyłem kolejne szkoły i szkolenia, zdobywałem kolejne dyplomy…
Reiki ( z tytułem mistrza włącznie), bioenergoterapia, świecowania, konchowanie, koreańskie systemy uzdrawiania, systemy relaksacyjne, NLP, itd. itp. itd….
Tęsknota jakby zelżała, ale tylko trochę…
2 odpowiedzi
???
Tęsknota…. Ciągle tęsknię i szukam… Tęsknię za wolnością, przestrzenią, jakimś miejscem, osobą… Osobą której nie spotkam już w tym życiu. Która pokazała mi inny świat, inne życie, ustawiła mnie na właściwy tor. Dziękuję! I co teraz? Wyjazd do Peru? A może Brazylia? Zostawić rodzinę, dzieci? Wciąż szukam. Swojej drogi. Zostałam sama. W świecie do którego nie pasuje. Nikt mnie nie rozumie. Nie przeszkadza już mi to…
Dziękuję że Cię poznałam. ?